MICHAŁ ALSTER
O Michale nie słyszymy zbyt często. Nie wychyla się, siedzi po drugiej stronie oceanu - albo w jakimś innym, dobrym na snowboard miejscu - i jeździ. Uczy się, jeździ, albo na odwrót. W każdym bądź razie jego determinacja i pasja są ogromne. Chyba równie duże, jak odwaga – to jeden z bardziej bezkompromisowych riderów, jakich znam. Ogromne skocznie, duże prędkości i wielkie skały... Jakiś problem? Absolutnie! Równie bezkompromisową postawę Michał prezentuje wobec życia. Jakiś czas temu miał wypadek samochodowy, po którym lekarze mieli wątpliwości, czy wróci do pełnego zdrowia... Pół roku później Michał jeździł na desce, jakby nie było jutra. W snowboardingu, jak w życiu - „go big, or go home”. Na małe przeszkody Michał nie ma czasu.

SNOWBOARD MDS: Od dawna w snowboardingu?
Michał: Pierwszy raz stanąłem na desce w połowie lat 90-tych. Jednak na poważnie wkręciłem się w snowboard dopiero latem 2003 roku, kiedy pojechałem na summer camp do Maso Corto. Tam poznałem Sąsiada, Rafała Wielgusa, Ligockich... Po wakacjach Jacek Szymilewicz wziął mnie pod skrzydła swojego teamu Palmer i... się zaczęło.
- Co obecnie motywuje Cię do jazdy na desce?
Najsilniej motywuje mnie po prostu frajda z jazdy - lubię spędzać czas na desce. Ważna w tym równaniu jest również ambicja i wpływ kolegów, popychających mnie do przodu.
- Czy wybierając kolejne miejsca swojego zamieszkania kierujesz się snowboardowowymi priorytetami? Czy może decydują inne względy, a Ty masz po prostu takie szczęście do deski?
Kiedy wybierałem Stany, a teraz Norwegię, motywem było przede wszystkim to, by utrzymać w symbiozie snowboard oraz naukę. Nigdy nie miałem pomysłu, by rzucić szkołę, za to zawsze było dla mnie klarowne, że nie mam na tyle talentu, żeby móc kiedyś utrzymać się z jazdy na desce. W dzisiejszych czasach trzeba się uczyć jak najdłużej... Nie tylko dlatego, by móc jeździć na desce ;). Choć można na to patrzeć również w ten sposób: mam przed sobą jeszcze dwa lata nauki, czyli dwa sezony na śniegu. O doktoracie jeszcze nie myślałem ;).
- Gdzie obecnie mieszkasz?
Teraz mieszkam w Oslo: 2 minuty na piechotę od uniwersytetu i 15 minut samochodem od Tryvann Winterpark.
- Co robisz, gdy nie jeździsz na desce?
Chodzę do szkoły. Ostatnio np. prawie nie opuszczam biblioteki. W wakacje pływam na windsurfingu i na kite’cie. Poza tym imprezy, siedzenie na kanapie, siłownia...
- Masz możliwość przyglądać się ze znacznej perspektywy naszym krajowym realiom snowboardowym. Jak to wygląda z zewnątrz?
Bardzo źle. A biorąc pod uwagę, że mamy góry, wygląda to beznadziejnie. Powinno być dużo talentów - w końcu jest nas prawie 40 milionów - a jesteśmy na samym dole. Anglicy dają radę lepiej niż my, Czesi i Słoweńcy też nas miażdżą. Nie mamy infrastruktury by trenować, choć są stoki, a ze śniegiem też nie jest źle. Popatrzmy na naszą kadrę w tym sezonie: na chwilę obecną nie ma w niej Ligockich, którzy - bez względu na ich PR - są najlepsi. Kto jeździ lepiej od Pauliny w halfpipe'ie? Kasia Rusin mocno idzie do przodu, ale nie jest jeszcze na tym poziomie. A kto jeździ w pipe'ie lepiej od Breloka? Sąsiad daje radę, ale ma teraz inne priorytety. W BX nikt nie miał więcej sukcesów od Matysa. Jodko i Bocian lub Malczewski są bardzo dobrzy, ale czy mogą zastąpić go w kadrze? Według prezesa związku mamy dziś w kadrach freestyle’owych młodych i utalentowanych zawodników. Ja i każdy inny, kto ma jakieś doświadczenie w snowboardzie, a nie jest urzędnikiem wie, że większość z nich ani nie jest młoda, ani utalentowana. Jak masz dwadzieścia lat i jeździsz na desce połowę życia bez większych sukcesów, to sorry, ale za państwowe pieniądze nie powinieneś latać po świecie. Wysyłanie zawodników, którzy nie mają nic wspólnego ze sportem wyczynowym, do Nowej Zelandii na wakacje, niby na trening na tyczkach, jest po prostu defraudacją pieniędzy podatników. Albo Polska nie powinna mieć kadry snowboardowej, albo powinna się odbyć rekrutacja 6-7 latków. Poza tym prawda jest też taka, że bez miejsca do treningu we własnym kraju nie mamy większych szans na światowej scenie.
- Czy dostrzegasz jakieś szczególne, charakterystyczne cechy, które odróżniają snowboarding europejski od amerykańskiego?
Nie. Wszyscy oglądamy te same filmiki, kupujemy ten sam sprzęt i siedzimy na Facebooku.
- Pewnie jednak łatwiej śmigać na wysokim poziomie mieszkając, dajmy na to, w takim Salt Lake City?
Jak masz talent i zdrowy rozsądek, poza tym jesteś niegłupi i zdobędziesz kasę na karnet – to masz duże szanse. Bo jeśli na jednym przejeździe przez park oddasz 5 skoków, zrobisz 10 jibów i na koniec wjedziesz w pipe, to twój progres po miesiącu jest nieporównywalny z tym, co ugrałbyś jeżdżąc w Europie. To dlatego, że w ciągu jednego dnia - zakładając, że zrobiłeś w parku 20 okrążeń - oddałeś 100 skoków, zrobiłeś 200 jibów i zjechałeś 20 razy w pipe'ie. Proste równanie.
- A jak wyglądał Twój progres, dzięki pobytowi w Stanach?
Na początku mój rozwój miał wymiar bardziej techniczny. Przyjechałem do USA potrafiąc solidne fs i bs 3, robiłem też jakieś piątki, ale to nie były pewne triki. Po pierwszym sezonie miałem już dosyć mocne fs 7. Przez następne 4 lata dodawałem kolejne rotacje, ale przede wszystkim przenosiłem je na większe przeszkody. Ostatni sezon był dla mnie pierwszym, spędzonym w dużej części na backcountry. A tam uczysz się wszystkiego od nowa. Musisz nawet opanować chodzenie po śniegu, by po pół godzinie nie być zlanym potem, wkurzonym i gotowym wracać do domu.
- Domyślam się, że wszystkich tych wielkich i sławnych, znanych nam tylko z filmów lub gazet, riderów miałeś możliwość spotykać niemal na co dzień. Czy faktycznie ich styl i jazda są tak oszałamiające, jak to później oglądamy w mediach?
Tak jest. Na żywo double cork wygląda naprawdę niesamowicie. Imponująca jest też skuteczność tych największych kozaków. Ubiegłej wiosny rozdziewiczaliśmy z Sąsiadem hopę w Alpine Meadows, na której po południu skakali Halldor i Kazuu, kręcąc materiał do Storming Standartu. Najpierw nie chcieli skakać, bo nie czuli prędkości, więc mój ziom Christian zaproponował im, żeby pojechali na hopę za nim. Halldor zrobił kilka straight airów, bs 3, bs 5, a potem bs double corka 12. Trzy próby i koniec zdjęc. Kazzu sieknął straight air, fs 7, fs 9 i na koniec zdjęć dwa razy fs 10. Tego samego tygodnia oglądaliśmy, jak Torstein nauczył się switch fs double corka. Skaczesz niby na tych samych hopach, ale w ich wykonaniu to zupełnie inny snowboarding.

- Kto zrobił na Tobie największe wrażenie?
W pierwszym roku, gdy przyjechałem do Tahoe, Chas Guldemond robił bs 12 bez gogli i bez t-shirtu. Gangsterka!
- Co, poza jazdą na desce, porabiałeś w Stanach?
Uczyłem się, zwiedzałem Amerykę, chodziłem po górach. Oglądałem, jak ludzie tracą pieniądze w kasynach. Razem z moim kumplem Rafałem Bogowolskim pływaliśmy na wakeboardzie. Poznałem dziewczynę, w której się zakochałem…Czas mijał bardzo szybko.
- Która z odwiedzonych przez Ciebie miejscówek spodobała Ci się najbardziej?
Myślę, że najwspanialszym miejscem jest Mammoth Mountain w Kalifornii. W Mammoth są cztery snowparki, największe hopy i doskonałe tereny na backcountry, dostępne z wyciągu. Poziom jazdy jest najwyższy na świecie. Poza tym w miasteczku jest super atmosfera, mieszka tam mnóstwo prosów, ogólnie klimat jest kalifornijski. Jest pięknie! Mammoth to wulkan położony w sercu gór Sierra Nevada, niedaleko bram Yosemitee. Krajobraz jest zupełnie inny, niż ten w Alpach. I love it there!
- Oglądając produkcję Friends for Friends dostrzegam, że kręcenie filmów mocno Cię wkręciło...
W sezonie zaraz po moim wypadku samochodowym mieszkałem w Stanach z Bartkiem Zwolakiem i jego dziewczyną Asią, których serdecznie pozdrawiam. W kwietniu przyjechali do nas Rafał Wielgus, Sąsiad, Maro Doniec, Bartek „Lord” Rusin i Brelok Ligocki. Mieliśmy dwie kamery i któregoś dnia siadły nam wszystkim fajne triki. Emde kręcił follow-camy i padł pomysł: nakręćmy film!
- W FFF masz większy udział jako rider, czy jako operator? I co sprawia Ci większą frajdę?
W tym sezonie spędziłem trochę więcej czasu filmując, niż będąc filmowanym. Przez te trzy tygodnie, kiedy nagrywaliśmy się z Sąsiadem, miałem parę dni wyjętych z powodu małych kontuzji i innych przeszkód. Ogólnie nie lubię kręcić. Jest presja, by nie spieprzyć ujęcia, poza tym jak kręcisz, to nie skaczesz. Ogólnie wolę, jak zajmuje się tym ktoś, kto wie co robi.
- Jak mógłbyś opisać swój styl: rozsądny, czy szalony? Albo inaczej: czy wszystko masz pod kontrolą, czy też pozostawiasz coś przypadkowi?
Myślę, że jeżdżę dosyć asekuracyjnie. Nigdy się nie „rzucam”. Nowe triki próbuję, jak już znam je na pamięć - myślałem o nich na tyle długo, że wiem co i kiedy będzie się działo w powietrzu, co będę widział i gdzie będę szukał lądowania. Na dużej hopie margines błędu jest mały. Na progu masz kilkadziesiąt kilometrów na godzinę, a mój instynkt samozachowawczy nie pozwala mi na ryzyko. Z drugiej strony czasem zdarza mi się na pierwszy skok robić od razu jakiś trik, ale dzieje się tak wtedy, gdy jestem pewny warunków i wszystkich innych zmiennych.
- Co uważasz za swój największy sukces?
Dwa lata temu miałem wypadek samochodowy. Połamałem nogi, miałem dwie operacje. Moim największym sukcesem jest chyba to, że udało mi po sześciu miesiącach rehabilitacji wrócić do formy i razem z chłopakami spędzić wspaniały sezon - wtedy właśnie powstał pomysł na FFF.
- A Twój najlepszy dzień na desce.
Są takie dni, kiedy czuję się wyjątkowo pewny siebie. Czuję się mocny i zadowolony z tego, jak jeżdżę. Wtedy właśnie robię progres.
- Pewnie jest też najgorsza akcja, która zostawiła bolesne pamiątki albo wspomnienia?
Myślę, że mój wypadek był najbardziej schrzanioną akcją w życiu. Byłem głupi, że dałem koledze przejechać się moim autem, i kilkaset metrów od domu Sąsiada uderzyliśmy w drzewo. Na ciele pamiątki są - na zawsze. W następne wakacje będę chyba znowu operowany, bo cały czas dokucza mi staw skokowy i kolano. Jednak każdy kto widział wrak auta był zdumiony, że udało mi się to przeżyć. Bezpośrednio po wypadku morale było słabe: leżałem w łóżku, jeździłem na wózku i wkurzałem się na mojego kolegę. Z czasem, gdy zacząłem chodzić o kulach, intensywnie trenować i ogólnie prognozy trochę się polepszyły, zrobiłem się silniejszy psychicznie. W głębi serca przebaczyłem koledze. Z dzisiejszej perspektywy oceniam, że to była najlepsza szkoła charakteru w moim krótkim i stosunkowo nietrudnym życiu.
- Z kim lubisz pojeździć na desce?
Chyba najbardziej z Brelokiem i Gumowym, czyli z Bartkiem Rusinem. Z Sąsiadem, gdy mamy dobrą chemię, też mi się jeździ dobrze. Spędziliśmy razem na desce masę czasu i naturalne jest to, że czasem są między nami jakieś spięcia. Doniec jest zawsze super pozytywnie nastawiony i choć jest narciarzem, to mieliśmy razem dużo dobrych dni na śniegu.
- A kogo uważasz za najlepszego ridera w kraju? Uwzględniając skocznie, raile, pipe?
Według mnie najlepszy na skoczniach jest Piotr Janosz i Brelok. Janosz ma mega stylówkę i robi techniczne triki, np. fs 10 double tail - no comments. Brelok też niszczy. Na railach moim guru jest Gniazdo, czyli Wojtek Pawlusiak. Ale nie chcę krzywdzić innych, bo mało widziałem, a wiem, że jibberów w Polsce mamy przyzwoitych. A w pipe'ie? Brelok i Sąsiad. Na razie nikt im nie podchodzi blisko.
- Jakich trików chciałbyś się nauczyć w najbliższym czasie?
Ss bs double cork 12 ;). A tak poważnie, z realnych dla mnie trików mam na liście bs rodeo 7 i switch bs 7, które męczy mnie już kilka sezonów. Wylądować trik kilka razy, to jedna rzecz, natomiast umieć go robić, to oznacza, że w prawie każdych warunkach lądujesz go częściej, niż rzadziej.
- Plany na najbliższą przyszłość?
Skończyć szkołę i wpleść w akademicką rutynę jak najwięcej dni na śniegu.
- A pomysł na resztę życia?
Poprzeczka ustawiona jest dosyć wysoko. Chcę koniecznie mieć własną działalność. Na jakim rynku? Nie mam pojęcia. Jeśli będzie to coś związanego ze snowboardem, czy sportem w ogóle, to świetnie. Ale jeśli zostanę „magnatem kapusty kiszonej”, to też dobrze. Co dzień powstają nowe możliwości biznesowe. Chciałbym mieć Lamborghini przed trzydziestką - wiem, że jak będę starszy, to takie rzeczy będą mnie dużo mniej cieszyły.
- Czy chciałbyś coś przekazać czytelnikom?
Może to zabrzmi jak frazes: najważniejsze, to nie poddawać się w trudnych sytuacjach, uparcie dążyć do celu i być cierpliwym.

- Podziękowania? Pozdrowienia?
Chcę bardzo podziękować rodzicom, którzy zawsze rozumieli i wspierali moją pasję. Bardzo doceniam to, co zrobili dla mnie: Jacek Szymilewicz, Maupa, Rafał Wielgus i Marek Sąsiadek - bez nich moja przygoda ze snowboardem nigdy by nie wyglądała tak kolorowo. Aaa... I viva Lib Tech Snowbaords i Quiksilver!
Michał Alster
- Mieszka w: Oslo;
- urodzony w: Warszawie;
- na desce od: 1996 roku;
- ulubiona miejscówka: Mammoth Mountain / USA;
- best trik: bs 900;
- ulubiony trik: fs 360;
- deska: Travis Rice 161.5, Dark Series 161;
- stance: 25.5 cala;
- sponsorzy: Quiksilver, Lib Tech, One Ball Jay;
snowBoard MDS nr 49/2010
O Michale nie słyszymy zbyt często. Nie wychyla się, siedzi po drugiej stronie oceanu - albo w jakimś innym, dobrym na snowboard miejscu - i jeździ. Uczy się, jeździ, albo na odwrót. W każdym bądź razie jego determinacja i pasja są ogromne. Chyba równie duże, jak odwaga – to jeden z bardziej bezkompromisowych riderów, jakich znam. Ogromne skocznie, duże prędkości i wielkie skały... Jakiś problem? Absolutnie! Równie bezkompromisową postawę Michał prezentuje wobec życia. Jakiś czas temu miał wypadek samochodowy, po którym lekarze mieli wątpliwości, czy wróci do pełnego zdrowia... Pół roku później Michał jeździł na desce, jakby nie było jutra. W snowboardingu, jak w życiu - „go big, or go home”. Na małe przeszkody Michał nie ma czasu.

SNOWBOARD MDS: Od dawna w snowboardingu?
Michał: Pierwszy raz stanąłem na desce w połowie lat 90-tych. Jednak na poważnie wkręciłem się w snowboard dopiero latem 2003 roku, kiedy pojechałem na summer camp do Maso Corto. Tam poznałem Sąsiada, Rafała Wielgusa, Ligockich... Po wakacjach Jacek Szymilewicz wziął mnie pod skrzydła swojego teamu Palmer i... się zaczęło.
- Co obecnie motywuje Cię do jazdy na desce?
Najsilniej motywuje mnie po prostu frajda z jazdy - lubię spędzać czas na desce. Ważna w tym równaniu jest również ambicja i wpływ kolegów, popychających mnie do przodu.
- Czy wybierając kolejne miejsca swojego zamieszkania kierujesz się snowboardowowymi priorytetami? Czy może decydują inne względy, a Ty masz po prostu takie szczęście do deski?
Kiedy wybierałem Stany, a teraz Norwegię, motywem było przede wszystkim to, by utrzymać w symbiozie snowboard oraz naukę. Nigdy nie miałem pomysłu, by rzucić szkołę, za to zawsze było dla mnie klarowne, że nie mam na tyle talentu, żeby móc kiedyś utrzymać się z jazdy na desce. W dzisiejszych czasach trzeba się uczyć jak najdłużej... Nie tylko dlatego, by móc jeździć na desce ;). Choć można na to patrzeć również w ten sposób: mam przed sobą jeszcze dwa lata nauki, czyli dwa sezony na śniegu. O doktoracie jeszcze nie myślałem ;).
- Gdzie obecnie mieszkasz?
Teraz mieszkam w Oslo: 2 minuty na piechotę od uniwersytetu i 15 minut samochodem od Tryvann Winterpark.
- Co robisz, gdy nie jeździsz na desce?
Chodzę do szkoły. Ostatnio np. prawie nie opuszczam biblioteki. W wakacje pływam na windsurfingu i na kite’cie. Poza tym imprezy, siedzenie na kanapie, siłownia...
- Masz możliwość przyglądać się ze znacznej perspektywy naszym krajowym realiom snowboardowym. Jak to wygląda z zewnątrz?
Bardzo źle. A biorąc pod uwagę, że mamy góry, wygląda to beznadziejnie. Powinno być dużo talentów - w końcu jest nas prawie 40 milionów - a jesteśmy na samym dole. Anglicy dają radę lepiej niż my, Czesi i Słoweńcy też nas miażdżą. Nie mamy infrastruktury by trenować, choć są stoki, a ze śniegiem też nie jest źle. Popatrzmy na naszą kadrę w tym sezonie: na chwilę obecną nie ma w niej Ligockich, którzy - bez względu na ich PR - są najlepsi. Kto jeździ lepiej od Pauliny w halfpipe'ie? Kasia Rusin mocno idzie do przodu, ale nie jest jeszcze na tym poziomie. A kto jeździ w pipe'ie lepiej od Breloka? Sąsiad daje radę, ale ma teraz inne priorytety. W BX nikt nie miał więcej sukcesów od Matysa. Jodko i Bocian lub Malczewski są bardzo dobrzy, ale czy mogą zastąpić go w kadrze? Według prezesa związku mamy dziś w kadrach freestyle’owych młodych i utalentowanych zawodników. Ja i każdy inny, kto ma jakieś doświadczenie w snowboardzie, a nie jest urzędnikiem wie, że większość z nich ani nie jest młoda, ani utalentowana. Jak masz dwadzieścia lat i jeździsz na desce połowę życia bez większych sukcesów, to sorry, ale za państwowe pieniądze nie powinieneś latać po świecie. Wysyłanie zawodników, którzy nie mają nic wspólnego ze sportem wyczynowym, do Nowej Zelandii na wakacje, niby na trening na tyczkach, jest po prostu defraudacją pieniędzy podatników. Albo Polska nie powinna mieć kadry snowboardowej, albo powinna się odbyć rekrutacja 6-7 latków. Poza tym prawda jest też taka, że bez miejsca do treningu we własnym kraju nie mamy większych szans na światowej scenie.
- Czy dostrzegasz jakieś szczególne, charakterystyczne cechy, które odróżniają snowboarding europejski od amerykańskiego?
Nie. Wszyscy oglądamy te same filmiki, kupujemy ten sam sprzęt i siedzimy na Facebooku.
- Pewnie jednak łatwiej śmigać na wysokim poziomie mieszkając, dajmy na to, w takim Salt Lake City?
Jak masz talent i zdrowy rozsądek, poza tym jesteś niegłupi i zdobędziesz kasę na karnet – to masz duże szanse. Bo jeśli na jednym przejeździe przez park oddasz 5 skoków, zrobisz 10 jibów i na koniec wjedziesz w pipe, to twój progres po miesiącu jest nieporównywalny z tym, co ugrałbyś jeżdżąc w Europie. To dlatego, że w ciągu jednego dnia - zakładając, że zrobiłeś w parku 20 okrążeń - oddałeś 100 skoków, zrobiłeś 200 jibów i zjechałeś 20 razy w pipe'ie. Proste równanie.
- A jak wyglądał Twój progres, dzięki pobytowi w Stanach?
Na początku mój rozwój miał wymiar bardziej techniczny. Przyjechałem do USA potrafiąc solidne fs i bs 3, robiłem też jakieś piątki, ale to nie były pewne triki. Po pierwszym sezonie miałem już dosyć mocne fs 7. Przez następne 4 lata dodawałem kolejne rotacje, ale przede wszystkim przenosiłem je na większe przeszkody. Ostatni sezon był dla mnie pierwszym, spędzonym w dużej części na backcountry. A tam uczysz się wszystkiego od nowa. Musisz nawet opanować chodzenie po śniegu, by po pół godzinie nie być zlanym potem, wkurzonym i gotowym wracać do domu.
- Domyślam się, że wszystkich tych wielkich i sławnych, znanych nam tylko z filmów lub gazet, riderów miałeś możliwość spotykać niemal na co dzień. Czy faktycznie ich styl i jazda są tak oszałamiające, jak to później oglądamy w mediach?
Tak jest. Na żywo double cork wygląda naprawdę niesamowicie. Imponująca jest też skuteczność tych największych kozaków. Ubiegłej wiosny rozdziewiczaliśmy z Sąsiadem hopę w Alpine Meadows, na której po południu skakali Halldor i Kazuu, kręcąc materiał do Storming Standartu. Najpierw nie chcieli skakać, bo nie czuli prędkości, więc mój ziom Christian zaproponował im, żeby pojechali na hopę za nim. Halldor zrobił kilka straight airów, bs 3, bs 5, a potem bs double corka 12. Trzy próby i koniec zdjęc. Kazzu sieknął straight air, fs 7, fs 9 i na koniec zdjęć dwa razy fs 10. Tego samego tygodnia oglądaliśmy, jak Torstein nauczył się switch fs double corka. Skaczesz niby na tych samych hopach, ale w ich wykonaniu to zupełnie inny snowboarding.

- Kto zrobił na Tobie największe wrażenie?
W pierwszym roku, gdy przyjechałem do Tahoe, Chas Guldemond robił bs 12 bez gogli i bez t-shirtu. Gangsterka!
- Co, poza jazdą na desce, porabiałeś w Stanach?
Uczyłem się, zwiedzałem Amerykę, chodziłem po górach. Oglądałem, jak ludzie tracą pieniądze w kasynach. Razem z moim kumplem Rafałem Bogowolskim pływaliśmy na wakeboardzie. Poznałem dziewczynę, w której się zakochałem…Czas mijał bardzo szybko.
- Która z odwiedzonych przez Ciebie miejscówek spodobała Ci się najbardziej?
Myślę, że najwspanialszym miejscem jest Mammoth Mountain w Kalifornii. W Mammoth są cztery snowparki, największe hopy i doskonałe tereny na backcountry, dostępne z wyciągu. Poziom jazdy jest najwyższy na świecie. Poza tym w miasteczku jest super atmosfera, mieszka tam mnóstwo prosów, ogólnie klimat jest kalifornijski. Jest pięknie! Mammoth to wulkan położony w sercu gór Sierra Nevada, niedaleko bram Yosemitee. Krajobraz jest zupełnie inny, niż ten w Alpach. I love it there!
- Oglądając produkcję Friends for Friends dostrzegam, że kręcenie filmów mocno Cię wkręciło...
W sezonie zaraz po moim wypadku samochodowym mieszkałem w Stanach z Bartkiem Zwolakiem i jego dziewczyną Asią, których serdecznie pozdrawiam. W kwietniu przyjechali do nas Rafał Wielgus, Sąsiad, Maro Doniec, Bartek „Lord” Rusin i Brelok Ligocki. Mieliśmy dwie kamery i któregoś dnia siadły nam wszystkim fajne triki. Emde kręcił follow-camy i padł pomysł: nakręćmy film!
- W FFF masz większy udział jako rider, czy jako operator? I co sprawia Ci większą frajdę?
W tym sezonie spędziłem trochę więcej czasu filmując, niż będąc filmowanym. Przez te trzy tygodnie, kiedy nagrywaliśmy się z Sąsiadem, miałem parę dni wyjętych z powodu małych kontuzji i innych przeszkód. Ogólnie nie lubię kręcić. Jest presja, by nie spieprzyć ujęcia, poza tym jak kręcisz, to nie skaczesz. Ogólnie wolę, jak zajmuje się tym ktoś, kto wie co robi.
- Jak mógłbyś opisać swój styl: rozsądny, czy szalony? Albo inaczej: czy wszystko masz pod kontrolą, czy też pozostawiasz coś przypadkowi?
Myślę, że jeżdżę dosyć asekuracyjnie. Nigdy się nie „rzucam”. Nowe triki próbuję, jak już znam je na pamięć - myślałem o nich na tyle długo, że wiem co i kiedy będzie się działo w powietrzu, co będę widział i gdzie będę szukał lądowania. Na dużej hopie margines błędu jest mały. Na progu masz kilkadziesiąt kilometrów na godzinę, a mój instynkt samozachowawczy nie pozwala mi na ryzyko. Z drugiej strony czasem zdarza mi się na pierwszy skok robić od razu jakiś trik, ale dzieje się tak wtedy, gdy jestem pewny warunków i wszystkich innych zmiennych.
- Co uważasz za swój największy sukces?
Dwa lata temu miałem wypadek samochodowy. Połamałem nogi, miałem dwie operacje. Moim największym sukcesem jest chyba to, że udało mi po sześciu miesiącach rehabilitacji wrócić do formy i razem z chłopakami spędzić wspaniały sezon - wtedy właśnie powstał pomysł na FFF.
- A Twój najlepszy dzień na desce.
Są takie dni, kiedy czuję się wyjątkowo pewny siebie. Czuję się mocny i zadowolony z tego, jak jeżdżę. Wtedy właśnie robię progres.
- Pewnie jest też najgorsza akcja, która zostawiła bolesne pamiątki albo wspomnienia?
Myślę, że mój wypadek był najbardziej schrzanioną akcją w życiu. Byłem głupi, że dałem koledze przejechać się moim autem, i kilkaset metrów od domu Sąsiada uderzyliśmy w drzewo. Na ciele pamiątki są - na zawsze. W następne wakacje będę chyba znowu operowany, bo cały czas dokucza mi staw skokowy i kolano. Jednak każdy kto widział wrak auta był zdumiony, że udało mi się to przeżyć. Bezpośrednio po wypadku morale było słabe: leżałem w łóżku, jeździłem na wózku i wkurzałem się na mojego kolegę. Z czasem, gdy zacząłem chodzić o kulach, intensywnie trenować i ogólnie prognozy trochę się polepszyły, zrobiłem się silniejszy psychicznie. W głębi serca przebaczyłem koledze. Z dzisiejszej perspektywy oceniam, że to była najlepsza szkoła charakteru w moim krótkim i stosunkowo nietrudnym życiu.
- Z kim lubisz pojeździć na desce?
Chyba najbardziej z Brelokiem i Gumowym, czyli z Bartkiem Rusinem. Z Sąsiadem, gdy mamy dobrą chemię, też mi się jeździ dobrze. Spędziliśmy razem na desce masę czasu i naturalne jest to, że czasem są między nami jakieś spięcia. Doniec jest zawsze super pozytywnie nastawiony i choć jest narciarzem, to mieliśmy razem dużo dobrych dni na śniegu.
- A kogo uważasz za najlepszego ridera w kraju? Uwzględniając skocznie, raile, pipe?
Według mnie najlepszy na skoczniach jest Piotr Janosz i Brelok. Janosz ma mega stylówkę i robi techniczne triki, np. fs 10 double tail - no comments. Brelok też niszczy. Na railach moim guru jest Gniazdo, czyli Wojtek Pawlusiak. Ale nie chcę krzywdzić innych, bo mało widziałem, a wiem, że jibberów w Polsce mamy przyzwoitych. A w pipe'ie? Brelok i Sąsiad. Na razie nikt im nie podchodzi blisko.
- Jakich trików chciałbyś się nauczyć w najbliższym czasie?
Ss bs double cork 12 ;). A tak poważnie, z realnych dla mnie trików mam na liście bs rodeo 7 i switch bs 7, które męczy mnie już kilka sezonów. Wylądować trik kilka razy, to jedna rzecz, natomiast umieć go robić, to oznacza, że w prawie każdych warunkach lądujesz go częściej, niż rzadziej.
- Plany na najbliższą przyszłość?
Skończyć szkołę i wpleść w akademicką rutynę jak najwięcej dni na śniegu.
- A pomysł na resztę życia?
Poprzeczka ustawiona jest dosyć wysoko. Chcę koniecznie mieć własną działalność. Na jakim rynku? Nie mam pojęcia. Jeśli będzie to coś związanego ze snowboardem, czy sportem w ogóle, to świetnie. Ale jeśli zostanę „magnatem kapusty kiszonej”, to też dobrze. Co dzień powstają nowe możliwości biznesowe. Chciałbym mieć Lamborghini przed trzydziestką - wiem, że jak będę starszy, to takie rzeczy będą mnie dużo mniej cieszyły.
- Czy chciałbyś coś przekazać czytelnikom?
Może to zabrzmi jak frazes: najważniejsze, to nie poddawać się w trudnych sytuacjach, uparcie dążyć do celu i być cierpliwym.

- Podziękowania? Pozdrowienia?
Chcę bardzo podziękować rodzicom, którzy zawsze rozumieli i wspierali moją pasję. Bardzo doceniam to, co zrobili dla mnie: Jacek Szymilewicz, Maupa, Rafał Wielgus i Marek Sąsiadek - bez nich moja przygoda ze snowboardem nigdy by nie wyglądała tak kolorowo. Aaa... I viva Lib Tech Snowbaords i Quiksilver!
Michał Alster
- Mieszka w: Oslo;
- urodzony w: Warszawie;
- na desce od: 1996 roku;
- ulubiona miejscówka: Mammoth Mountain / USA;
- best trik: bs 900;
- ulubiony trik: fs 360;
- deska: Travis Rice 161.5, Dark Series 161;
- stance: 25.5 cala;
- sponsorzy: Quiksilver, Lib Tech, One Ball Jay;
snowBoard MDS nr 49/2010
Wiązania Alibi Salomon
Nowy model
wiązań Salomona kryje w sobie potencjał, pozwalający precyzyjnie kontrolować
deskę podczas poważnej, freeride’owej jazdy...
Kamera 360fly

Wszystko wskazuje na to, że już niebawem filmowanie nie będzie tym, czym było do tej pory...
Ogrzewanie Heatsync Brunton
Elektryczny ogrzewacz to
synonim gadżetu idealnego: bez niego w górach doskonale dajemy sobie radę, ale
trudno oprzeć się jego urokowi…
